Dialogi bardziej wzbudzają poczucie zażenowania niż śmiech. Uboga fabuła, nastawiona na dręczenie widza lewacką retoryką. Feminazim w czystej postaci. Cały film opierał się na pouczaniu widza, jakie powinien wyznawać wartości, stawiając kobietę niemalże jako bóstwo, a faceta zniżając do poziomu ogra spuszczającego się we własną brodę. Pani sekretarz jest tak wspaniała i mądra, że wykiwała wszystkich najwyżej postawionych polityków i biznesmenów, sama została prezydentem USA i zmusiła swojego faceta do zmiany nazwiska. Pojadę klasykiem: "nic śmiesznego".