(prawo do broni oraz konsekwencje jej posiadania) został spaprany przez Avelino na poziomie scenariusza i reżyserii. Niezła gra aktorska nie potrafi przebić się przez marazm przedłużanych na siłę scen. Nie sądzę, żeby autorom tego filmu chodziło o przekaz: "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą"; raczej wątpię, bo za dużo tu moralizowania. W takim razie, po co zrobili to, co zrobili? Żeby przestrzec? Kogo? Bandziorów? Niepełnosprawnych emocjonalnie? A może senatorów? Nie wiem. Wiem, że ten film jest dość nijaki.
PS. Prócz broni Amerykanie mają problem z Murzynami, co widać niemal w każdym filmie. Tu - reżyser i scenarzysta ciemnoskóry wybrał sobie na antybohaterów białych morderców.